Pan B
Przecież to nie może być tak jak na filmie, że potykasz się na prostej drodze, ścierasz sobie kolana, rwiesz pończochy, rozsypujesz zawartość torebki i wtedy dopada Cię on. Totalnie zamroczona tym co się stało, nie mająca pojęcia jak to się stało, że 182 cm leżą na chodniku i nie mogą się pozbierać. Krew się leje, szminka gdzieś się poturlała, ludzie idą dalej, jakby nie widzieli, tylko on patrzy na mnie z góry i się uśmiecha. Czy naprawdę musiałam tak nisko upaść, żeby go zauważyć, spotkać na swojej drodze? Podaje mi rękę, pomaga wstać, ociera łzy bezsilności, bo przecież nie bólu, jak za czasów piaskownicy. Chyba pogubiły mi się nogi – mówię – po chwili zdając sobie sprawę z bezsensu mojej wypowiedzi! Jak mogły mi się pogubić nogi? On zbiera wszystko z ziemi, w kurzu ten mój osobisty bałagan, wyciąga chusteczkę i wyciera sztuka po sztuce, cierpliwie, bez pośpiechu. O Boże! Co Ty tak wolno wszystko robisz? Czas to pieniądz! Trzeba pędzić, gnać, bo kasa, bo korporacja, bo cele sprzedażowe. A on tymi powolnymi ruchami o dziwo mnie uspokaja i nagle po 19 latach życia w pędzie, ja, wielka, niezłomna I, przestaję się spieszyć. Szukałam go wiele lat i nagle, nieplanowany, w totalnym zakłopotaniu, bezsilności, pojawia się on. I co ja mam niby z nim zrobić? Słucha uważnie gdy mówię, nie krytykuje, wywołuje uśmiech, jest przy mnie gdy mi źle i gdy mi dobrze. Daje przestrzeń do wzrostu, nie przytłacza swoją obecnością, ideał? Czuję się spokojna, bezpieczna i wiem, że on ma plan. Jakby miał go nie mieć? I mówi jak moja mama: cierpliwości, czasu trzeba… To jego jedyny mankament, ale czy wśród tych wszystkich zalet ten jeden minusik ma znaczenie? Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze! Więc od tego pamiętnego rozsypania się na chodniku, ufam Panu B. Jest moim bohaterem, który nigdy mnie nie zawiódł. Po prostu jest całym sobą i wiem, że mnie kocha! To taki mój osobisty happy end…