Edutopia
Nastała długo oczekiwana przez rodziców chwila. Dzieci wróciły do szkół po prawie roku siedzenia w domu przed komputerami, komórkami. Choć niepokój o kolejną izolację jest w nas stale, tak każdy kolejny dzień cieszy. Dzieciaki wstają jak dawniej z oporami, wychodzą do szkoły na ostatnią chwilę. W końcu widzisz drogi rodzicu, że potomek myje się codziennie, stroi się by dobrze wyglądać wśród rówieśników. Piżama stała się znowu strojem tylko nocnym, pakuje plecak i odrabia jakieś prace domowe. Przynosi różne oceny, co w sumie akurat dla mnie nie ma znaczenia, ale najważniejsze jest to, że ma znowu kontakt z rówieśnikami.
I co dalej? Wrócili… Chwilę nauczyciele jakby zwolnili, mieli refleksję, pojawiły się zalążki zainteresowania stanem zdrowia oraz psychiki naszych dzieci. Niektórzy wyjechali na wycieczki, niektórzy musieli zadowolić się wyjściami jednodniowymi. Ale generalnie coś w stylu integracji młodzieży miało miejsce. Choć dzieciaki nie bardzo chciały, nie bardzo odczuwały potrzebę, wstydziły się, nie znając swoich imion, nie pomagając sobie nawzajem, nie czując się jedną klasą. Na wywiadówce niby wychowawcy mieli jakieś plany, ale z realizacją jak zwykle wyszło jak zawsze: jak Polak dobrze naobiecuje to już nic nie musi robić. Dyrekcja stoi w cieniu, chyba nie mając pojęcia co z tym fantem zrobić. Ale z jakim fantem? Przecież wszystko wróciło do normy…
Ja się na chwilę chcę przy tej normie zatrzymać. Bo nic nie wróciło do normy, ani na świecie, ani w Polsce, ani w szkole. Dzieciaki czekają miesiącami na pomoc psychiatrów i psychologów, którzy jak nigdy mają ręce pełne roboty i pracują od rana do nocy, by pomóc jak największej liczbie dzieci. A w szkole temat strachu, lęku, COVIDu, braków w wiedzy, niskiej samooceny, niepewności, skutecznie jest zamiatany pod dywan. Dzieciaki nie mają celu, pomysłu, nie akceptują siebie ani innych, a z tym wszystkim są zostawione same sobie. A szkoła, rozkłada ręce. Po co zajmować się czymś na co nie ma się pomysłu, narzędzi, czasu, kasy. Grunt to średnia i ranking matur, prawda?
Wrzesień minął i poszliśmy dalej. Zaczął się październik, a w librusie… Czerwono jak na mojej twarzy, gdy zalewa mnie krew. Dla tych co librusa nie używają, kolor czerwony to sprawdziany, czasami przeplatane kolorem fioletowym – kartkówkami – ale nie wszyscy nauczyciele je wpisują, oraz kolor różowy – nieobecności nauczycieli. Rozpoczął się wyścig, mam nadzieję, że nie szczurów. Wyścig ku czemu? Udowodnieniu, że przez rok lekcji online nauczyciele odwalili kawał dobrej roboty? Że teraz dzieci przysiądą i zaczną zakuwać? Że szkoła udowodni jak wysoki poziom nauczania posiada? Czy może poprawi statystyki by nasz świetny minister edukacji chwalił się, że wszystko z dzieciakami jest okej?
A tymczasem codziennie słyszymy o tragediach samookaleczania, samobójstw, lęku tak ogromnego, że rzeczywistość dla niektórych dzieci jest nie do przyjęcia. Depresji w różnych stadiach, gdzie tłumy niekompetentnych psychiatrów, którzy bez dogłębnego pochylenia się nad dzieckiem przepisują cokolwiek. I to na wizytach online! Bez kontaktu z dzieckiem, bez interakcji z młodym, potrzebującym człowiekiem. W tym całym szaleństwie covidowym wkradła się tak ogromna bylejakość, której olbrzymią cenę płacą tylko nasze dzieci.
A czy ktoś w ogóle myśli o nauczycielach? W jakim oni są stanie? Czy ktoś ich wziął pod lupę i pomaga im ogarnąć to wszystko na nowo? Nikogo nie interesuje w naszym MENie co mówią nauczyciele do dzieci, które najnormalniej w świecie nie kumają i mają braki. A jak dzieci odzywają się do nauczycieli? Jest bardzo nerwowo, kupa stresu z każdej strony, emocje, łzy, las jedynek, brak zrozumienia jak i chęci pomocy. Dysfunkcje są lekceważone, a indywidualne dramaty rozgrywają się w toaletach, domach, parkach, dziecięcych pokojach.
Jak długo będziemy udawać, że świat wrócił do normy? Jak długo będziemy lekceważyć potrzeby dzieci? Jak długo najważniejszym aspektem w naszym systemie edukacji będzie zdobycie pozytywnej oceny z realizacji podstawy programowej? Jak długo nauczyciele, którzy zatrzymali się w rozwoju, będą nie do ruszenia, bo belfrów brakuje na rynku ? Czy punktem zwrotnym każdej szkoły musi być tragedia dziecka jednego z nauczycieli? Czy punktem zwrotnym dla kraju będzie 1000% wzrostu liczby samobójstw nastolatków w stosunku do zeszłego roku? Gdzie jest ten moment gdy zatrzymamy się i powiemy STOP! TO JEST UTOPIA! ZABIJAMY DZIECIAKI, ROBIMY IM KRZYWDĘ.
Ja nie posiadam odpowiedzi na to pytanie, oby nie było za późno. Przecież nasze dzieci to przyszłość kraju i świata. Ale widząc co się dzieje, co mi pozostaje? Działać i marzyć. A moim marzeniem jest by pewnego dnia ktoś zarządził „nowy ład” w MENie, gdzie leśne dziadki pójdą do lasu, a na ich miejsce przyjdą czterolistne koniczyny, które położą kres erze EDUTOPII.